Beania klas I LO

22 października odbyło się pasowanie na ucznia Czternastki, zwane w naszej szkole Beaniami. Po złożeniu przysięgi i odśpiewaniu dumnie hymnu naszej szkoły, przystąpiliśmy do pierwszej konkurencji w ramach Ligi Klas - scenki teatralnej na wylosowany temat, mającej przedstawić naszą klasę. Warto przypomnieć, iż wylosowaliśmy ckliwy romans (choć na auli dowiedzieliśmy się, że był to romans dla kucharek...), zatem nie mieliśmy prostego zadania.

A oto zasady pierwszej konkurencji:
Uczniowie mają za zadanie przygotować scenkę, przedstawiającą swoją klasę w konwencji wylosowanego gatunku. Scenka powinna trwać 3-4 minuty. W scence musi brać udział co najmniej 7 osób z klasy. Historia i świat przedstawiony nie muszą być oryginalne. Dopuszczalne są aluzje i inspiracje już istniejącymi utworami.

1A – western
1B – reality show
1C – fantasy
1D – kryminał
1E – ckliwy romans

Spektakl musi się w czytelny sposób odnosić zarówno do tematu jak i gatunku. Mile widziane wykorzystanie w realizacji pełnego zespołu środków teatralnych: muzyki, efektów dźwiękowych, pełni przestrzeni scenicznej, kreacyjnego oświetlenia, warsztatu aktorskiego, kostiumów, scenografii itd.

Przygotowania do Ligi Klas rozpoczęliśmy już miesiąc wcześniej, nie zabrakło nam zatem czasu na przećwiczenie przedstawienia i dopracowanie detali. Naszą pracę rozpoczęliśmy od napisania scenariusza, czym zajął się nasz przewodniczący Kuba. Scenariusz był rymowany, a poruszające wyznania miłosne w stylu mat-fizowym i humanowym dosłownie nas wzruszyły! Równie ważną kwestią był defibrylator oraz świetny głos Ewy, który instruował lepiej, niż oryginalny. Nie zabrakło także narratora Filipa, która z dozą tajemniczości opowiedział historię Romea i Julii. Co zaskakujące - udało nam się przeprowadzić aż 4 próby na auli. Niektóre z klas nie miały szansy ani razu pojawić się na scenie, przed samym występem. Byliśmy zatem znacznie do przodu. Czy pozwoliło nam to wygrać?

Oczywiście, że tak! Już w pierwszej konkurencji udało nam się zająć pierwsze miejsce. Mimo małych potknięć w trakcie samego przedstawienia, zdołaliśmy pokonać konkurencję i wspiąć się na szczyt. Teraz musimy utrzymać prowadzenie, aby wywalczyć sobie pięciodniową wycieczkę w drugiej klasie.

Na pewno jednak jesteście ciekawi przedstawienia oraz zdjęć z auli. Zapraszam zatem do przeglądania:




Przemówienie przed pasowaniem

Wycieczka do Złotego Stoku

Jesień 2014 roku. Jako grupa absolutnie obcych sobie osób wyruszyliśmy pod czujną opieką dwóch wychowawczyń w podróż w nieznane. A dokładniej do Złotego Stoku. Jednak już sama podróż pociągiem oraz półgodzinne oczekiwanie na spóźniony PKS w wybitnie niesprzyjających warunkach atmosferycznych zdziałało cuda w naszych wzajemnych relacjach. Stłoczeni na wąskich siedzeniach ujrzeliśmy w końcu miejsce, gdzie mieliśmy spędzić kilka najbliższych dni.

Ledwo zdążyliśmy odłożyć nasze bagaże do przydzielonych pokojów, a już gnaliśmy do pierwszej tego dnia atrakcji – nieczynnej kopalni złota. Choć złośliwa plotka głosiła, że dla niektórych z nas ciemne szyby i górnicze korytarze są w domach chlebem powszednim, większość boleśnie odczuła brak zasięgu. Przewodniczka prowadziła nas pewnie przez zawilgocone pomieszczenia, prosto do gabinetu szalonego alchemika, którego nieszczęśliwie za krótka szata odsłaniała umorusane adidasy. Zaproponowano nam tam degustację miejscowego wyrobu – arszeniku. Niestety, nie mieli wersji na wynos. Ilość kiczowatych plastikowych figurek w grocie strachu naprawdę mogła przestraszyć co wrażliwsze osoby.

Po tych wrażeniach niezbędne okazało się uzupełnienie zapasów kofeiny, więc spora grupa udała się do niewielkiej kawiarni. By nic nie przeszkadzało nam w integracji zdecydowaliśmy, że zrezygnujemy dobrowolnie z elektronicznych uciech. Chwiejąca się piramida telefonów, o wartości rynkowej liczonej w, jak szacuję, dziesiątkach tysięcy, stanowiła niezapomniany  widok.

Wreszcie, wieczorem zrealizowany został główny punkt programu – paintball. Ograniczeni niestety ilością kulek strzelaliśmy beztrosko w niezwykle twarzowych maskach i kombinezonach do wszystkiego co się ruszało. Niektórzy oszczędzali jednak ponoć amunicję na grubszego zwierza, by pomścić nareszcie drobne klęski edukacyjne.  Jako że znalazłam się w grupie zwycięskiej mogę z pełną skromnością stwierdzić, że pojedynek był niemal wyrównany. Ostatecznie jednak ostatni brązowi musieli się poddać. Zostali później wyprowadzeni z krzaków przez uzbrojoną i gotową do strzału straż szarych. Wszyscy byliśmy strasznie upaprani farbą, niemniej bardzo zadowoleni.

Drugi dzień przyniósł jeszcze więcej wrażeń. Przeszliśmy wszystkie trasy we wspaniałym parku linowym, Skalisku, w strugach deszczu i błota. Na końcu zaś ostatniej tyrolki czyhała droga wychowawczyni z aparatem przygotowanym do uchwycenia kompromitującego ujęcia. Co więcej, w czasie zjazdu można było stracić but – o czym jeden z naszych kolegów przekonał się w najmniej przyjemny sposób. Nieźle zmarznięci i mokrzy rzuciliśmy się czym prędzej na obiad.

Po obiedzie okazało się, że czeka nas gra terenowa. Nieco się kłócąc przebyliśmy trasę w grupach. Musieliśmy na przykład wybrać właściwy klucz (w świetle latarki i stojąc w chybotliwej łodzi); wykazać się zręcznością alpinisty (warto tu zaznaczyć, że z okienka wychylała się nasza polonistka z aparatem), czy odmrozić sobie ręce płucząc złoto (które wcale złotem nie było). Trud dnia został zwieńczony ogniskiem, w czasie którego niektórzy wchłonęli nieprawdopodobne ilości kiełbasy.

Nie było nam dane spokojnie spędzić tej nocy. Zostaliśmy brutalnie obudzeni  i postawiono nam zadanie – wykryć wśród nas zbrodniarza, który pozostawił odkręcony do oporu prysznic, wynikiem czego woda dosłownie przelewała się przez próg łazienki. Ta tajemnicza zbrodnia przeciw ludzkości została przez nas ochrzczona mianem ,,hydrozagadki”. Wielbiciele teorii spiskowych szybko połączyli  ją z mającymi niedawno miejsce zmianami hasła do klasowego e - maila. Do dziś żadna z tych spraw nie została wyjaśniona.

Mimo nocnych wydarzeń w całkiem niezłych humorach wypełniliśmy ostatni punkt programu – spływ kajakowy. Prawie każda grupa zaliczyła imponujący wjazd na mieliznę, co zmuszało instruktorów do brodzenia po pas w wodzie. Topielców nie było, wynikiem czego nie starczyło dla wszystkich jedzenia na kolejnym już grillu (to jest każdy dostał jedną kiełbaskę, co dla wielu było racją wręcz głodową), a niektórzy, z lęku przed konkurentami do pożywienia, żuli na wpół surową kurę... I wreszcie stało się to, co stać się musiało. Powróciliśmy do obowiązków szkolnych, zachowując tylko wspomnienia i zdjęcia.